Powrót

Uderzyło go powietrze złociste, niczym dojrzewające w pełnym słońcu zboże. Bob raz jeszcze obrócił się w kierunku oddalającego się obozu. Z serdecznym uśmiechem wspomniał słowa, które na pożegnanie rzucił mu stary, zuchwały Jimbo. „To już za tobą przyjacielu, przywitaj od nas piękno”. Pełen podziwu, jak zgrabnie udało się tymi słowami uchwycić moment i uchronić go od trosk pożegnania, zamknął oczy, wziął głęboki oddech i przechodząc od kłusa do galopu ruszył przed siebie. Wiedział, że przed nim długa droga. Należało odpowiednio rozłożyć siły tak konia, jak i jeźdźca, ostrożnie zaplanować trasę oraz pozostać czujnym. Nie był już więcej pod skrzydłami osławionej bandy, a w takiej sytuacji wielu skuszonych wizją sławy oraz bogactwa stróżów prawa i łowców nagród nie zawahałoby się sięgnąć w jego obecności po broń.

Bob przyzwyczajony był do pokonywania konno znacznych odległości. Po kilkunastu godzinach jazdy dopadło go jednak zmęczenie. Nadeszła pora, aby się zatrzymać i odzyskać nieco sił. Wokół panowała zupełna cisza. Tylko gdzieś z oddali dobiegało tęskne wycie kojota. Księżycowa noc przyniosła ze sobą nieprzyjemny chłód, któremu oprzeć się mogło tylko ciepło ogniska. Po chwili monotonny trzask pochłanianych przez ogień gałązek odprowadził Boba w objęcia Morfeusza. Mimo dających się we znaki trudów podroży, spał krótko i niespokojnie. Sen przyniósł mu bezładny kolaż zdarzeń przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Czuł, że ktoś dotyka lekko jego dłoni, niczym mały, konający ptaszek, który podrywając się do pierwszego samodzielnego lotu upadł i złamał skrzydełko, a teraz prosi, by kroplą wody ostudzić palące go pragnienie. 

Obudził się na długo przed nastaniem świtu i targany niepokojem w pośpiechu udał się w dalszą drogę. Im bardziej zbliżał się do celu, tym więcej rodziło się w jego głowie pytań, na które odpowiedzi w duchu się obawiał. Czy pamięta? Czy przywita? Czy jej serce nadal bije dla niego i tylko dla niego? 

Wkrótce zaczął poznawać okolicę. Serce zabiło mu mocniej. Przejechał obok starej chaty Parkerów. Z komina leniwie wymykał się żółty dym, ocierając się przy tym delikatnie o jego grzbiet. Przypomniał sobie słowa, które usłyszał niegdyś od mieszkającej tam wdowy, że prawdziwej miłości często towarzyszy wyboista droga. Jeszcze mocniej wtulił się w sierść swojego wiernego rumaka, który jakby instynktownie wyczuwając o jaką stawkę toczy się dla jego pana gra, z oddaniem znanym tylko zwierzętom, wydobywał z siebie resztki energii i mknął niesiony niewidzialnym skrzydłem.

Powrót

Gdy zapomną o przeszłości ci co zadrę mają w krwi
W końcu czas leczy rany tak odwieczna prawda brzmi
A z drzew spadną tak jak liście listy gończe żądne krwi
Przyjdzie czas upragniony aby wracać choćby dziś

Tam gdzie chlebem pachnie
Tam gdzie jest mój dom
Gdzie od progu wita
Ślicznej Laury dłoń

Tam gdzie chlebem pachnie
Tam gdzie jest mój dom
Tam gdzie mogę skonać
Ale tylko z nią

Nie zawrócą mnie już kumple chociaż żal zostawiać ich
Wszystkie tamte dobre chwile pieczętują więzy krwi
Ile mogłem tyle mogłem nagli czas wybaczcie mi
A ty gnaj przyjacielu nie oglądam się już w tył

Pragnę wrócić tam gdzie ty
Pragnę wrócić tam gdzie ty
Pragnę wrócić tam gdzie ty
Pragnę wrócić tam gdzie ty

A więc gnaj przyjacielu nie oglądam się już w tył
Nie oglądam się za siebie w siodle spędzę wiele dni
Z czasem było nam uciekać z czasem przyszło wracać tam
Czas jak dobry wierny kompan dotrzymuje kroku nam
Jeszcze chwila widać drogę tu poznaje każdy kąt
Jeszcze moment czuję trwogę jak to będzie spotkać ją
Czy pamięta czy przywita może z innym teraz jest
Tyle wody upłynęło wszystko mogło zmienić się

Tam gdzie chlebem pachnie
Tam gdzie jest mój dom
Gdzie od progu wita
Ślicznej Laury dłoń

Tam gdzie chlebem pachnie
Tam gdzie jest mój dom
Tam gdzie mogę skonać
Ale tylko z nią

Return

When those with a snag in their blood forget the past
Ancient truth says time heals the wounds - in the end
And leaves will fall from trees like bloodthirsty wanted posters
There will come a longed for time to return today or faster

Where it smells of sweet bread
Where I know is my home 
Where Laura's sweet hand
Greets me at the door

Where it smells of sweet bread
Where I know I'm a man
That's where I can die
But only with her

Even buddies won't reverse me though it hurts to leave them out
All those good times that we had are now sealed by bounds of blood
What I could is what I could do so forgive me time to go
You race on my friend race on I'm not looking back at all

I long to come back where you are
I long to come back where you are
I long to come back where you are
I long to come back where you are

So race on my friend race on I'm not looking back at all
Spend a long days' in the saddle past won't bother me no more
With time we had to flee in time we came came back there
Time – our loyal companion - keeps pace with us today
Just a while see the road - recognize every place
Another moment I fear - how will I meet her again
Will she greet me recall me is she with another man
So much water has flowed everything could have changed

Where it smells of sweet bread
Where I know is my home 
Where Laura's sweet hand
Greets me at the door

Where it smells of sweet bread
Where I know I'm a man
That's where I can die
But only with her